Wow. Po prostu... wow. Seria Dreyn to jak zjazd kolejką górską, ale z taką prędkością, że masz ochotę krzyczeć: "Jeszcze raz!" Każda część wciąga cię głębiej w świat, który jest mroczny, dziwny i totalnie nieprzewidywalny. Autor/ka (kto to w ogóle jest, bo serio, geniusz) stworzył coś, co jednocześnie rozwala głowę i każe się zastanawiać nad wszystkim.
Najlepsze? Bohaterowie. Są tak nieidealni, że aż chce się ich poznać na żywo. Dreyn – ten główny, wiadomo – to ktoś, kto jednocześnie cię wkurza i sprawia, że mu kibicujesz. Ale to nie jest książka, gdzie wszystko idzie gładko. Oj nie, tutaj jest krew, pot, łzy i... czasem trochę magii, ale takiej surowej, dzikiej.
Akcja? Non-stop. Nawet jak już myślisz, że będzie chwila oddechu, to bum! Kolejna scena, która wbija w fotel. A zakończenia każdej części? Takie cliffhangery powinny być nielegalne, bo nie da się czekać na następną bez odliczania dni.
Podsumowując: Dreyn to seria, która krzyczy: "Nie odłożysz mnie, dopóki nie skończysz!". I serio, miałam/em plany na weekend, ale... no cóż, Dreyn miał inne. Czytać. Natychmiast.
Łukasz